Marki, ul. Fabryczna 2, tel. (22) 781 14 06

Zdzisław Domolewski - MARKI

Zdzisław Domolewski urodził się w 1951 roku w Toruniu. W 1976 roku skończył studia na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, specjalność – malarstwo. Bierze udział w wystawach indywidualnych i zbiorowych. Ceniony, wielokrotnie nagradzany autor książek, opowiadań i nowel. Od 1978 roku mieszka w Markach.
Pokazał swoje prace w Galerii Mareckiego Ośrodka Kultury na wystawach indywidualnych „Dalekie podobieństwa i inne obrazy” w roku 2005 i "Sny niczyje" w 2013 roku (wystawie tej towarzyszy katalog wydany przez nasz Ośrodek) oraz na dziewięciu wystawach "Prezentacje Plastyki Mareckiej".

Galeria zdjęć

SNY NICZYJE

Człowiek malujący obrazy, gdy czyni to świadomie ma do wyboru kilka ścieżek. Może spróbować rozglądnąć się co malują ci, których obrazy są kupowane i malować jak oni, może malować to, co podoba się ludziom, pośród których żyje, może malować tak, by podobać się krytykom, może też malować tak jak sam lubi, co się jemu podoba, ale to niebezpieczne bo rozmowa z samym sobą prowadzi właściwie donikąd. Tylko czy artysta tworzący świadomie może oddać się takiej rozmowie, czy skupiając się tylko na sobie, swoich przeżyciach może pominąć to, co wie o sztuce, o artystach, którzy byli przed nim, którzy dzisiaj tworzą. Czy malując można nie przypominać obrazów, które zostały już namalowane, obrazów innych malarzy, czy można wrócić do siebie takiego, jakim się było nie wiedząc nic o sztuce – myślę, że to niemożliwe, a jeżeli tak – dotyczy tylko artystów amatorów; świadomy malarz malując swoje obrazy co chwila podejmuje rozmowę z kimś, kto przed nim malował: kolor, postać, kompozycja, cokolwiek co na płótnie powstaje w każdej chwili może podpowiedzieć, że coś takiego zostało przez kogoś wcześniej namalowane, a jeżeli tak – po co kierować się w tę ścieżkę, nie lepiej odejść choćby trochę w stronę, w którą jak dotąd nikt wcześniej nie zaszedł?...
Na każdym obrazie zarejestrowana jest ścieżka, którą malując go wędrował malarz, każde pociągniecie pędzla, barwa, faktura czy jej brak, linie, oczy na płótnie, dłonie, drzewa, domy, rzeki, wszystko jest śladem owej wędrówki, na której końcu zostaje obraz. Może się podobać lub nie, ale by go dokładniej obejrzeć, zrozumieć trzeba choćby trochę udać się w wędrówkę, którą pokonał twórca.
Obraz jest czymś takim jak nasze twarze na fotografiach, z rzadka widzimy siebie takimi jakimi siebie wyobrażamy, bo tak naprawdę oglądamy siebie niewiele, dużo mniej niż osoby, z którymi spotykamy się na co dzień, z którymi przebywamy... Nosimy w sobie pewne wyobrażenie siebie, a fotografie na chłodno, beznamiętnie pokazują nas takimi jakimi jesteśmy, nasze zewnętrzne kształty twarzy, oczu, sylwetki... Ale czy naprawdę jesteśmy tacy jak na fotografiach? Przecież my to nie tylko zewnętrzność, ale i to co w sobie nosimy – pamięć przeżytych chwil, tacy jakimi byliśmy dwadzieścia, trzy, pięćdziesiąt lat temu; to wszystko jest w nas, jesteśmy i tacy jak teraz, jak kiedyś, jacy będziemy...
Wybierając fotografię zmarłej osoby by umieścić na nagrobku nie możemy się zdecydować, czy taką jaką była: dziesięć, dwadzieścia, pięć lat temu... Na pewno nie tę z ostatnich dni – to wykluczamy, ale szukamy zdjęcia, które najpełniej odda prawdę o zmarłym. Gdy to robimy, tak naprawdę nie jego szukamy, ale czegoś w sobie, co w nas zamknęło bliską osobę.
Gdy artysta próbuje ujawniać prawdę o sobie, a nie jest to łatwe, to rodzaj ekshibicjonizmu, zatem pokazywanie obrazów, wierszy, nie jest łatwe, demaskuje artystę, może go nawet krępować kiedy swą twórczością opowiada o sobie, ale kiedy już to robi szuka siebie we wszystkim co przeżył, w minionych i aktualnych sytuacjach, w odbiciu siebie w lustrze, ale też i w obrazach, które widział, w wierszach, muzyce, którą słyszał.
Sztuka jest też doskonaleniem zmysłów – słuchu, wzroku, dotyku, ale przede wszystkim jest szukaniem odpowiedzi o sobie w sztuce innych artystów, a przecież sztuki nigdzie tak naprawdę nie ma, to pojęcie zostało wymyślone, a jednak w niej – w sztuce realizują się i spełniają ludzie poszukujący prawdy o sobie, o świecie, prawdy odbieranej nie tyle intelektem ile właśnie zmysłami, wzrokiem, słuchem...
Co namalowałem bardzo rzadko mi się podoba, nigdy nie zachwyca, jestem raczej zdziwiony: skąd to się wzięło, dlaczego – próbując wyrazić coś o sobie, namalowałem właśnie taki obraz, takie obrazy... Kilka dni wcześniej nawet się nie domyślałem, że coś podobnego namaluję, że to się stanie, ale czy to co powstało mi się podoba –  nie w ten sposób oceniam moje obrazy, także i to co piszę, jeżeli to się komuś spodoba – jestem trochę zaskoczony, chyba także zdziwiony.
To co tworzę jest rejestracją wędrówki przez moją wyobraźnię, myśli, może i zmyślenia;  zaskakuje mnie, a po jakimś czasie wydaje się, że zupełnie nie ma ze mną nic wspólnego, jakbym odszedł gdzieś jeszcze, w inne obrazy, inne myśli, marzenia...
Skąd na obrazach miejsca, w których nigdy nie byłem, postaci, których nie widziałem, sytuacje, których nie przeżyłem?... Przypęta się jakaś i nie potrafię jej dokończyć, dopowiedzieć, a kiedy próbuję zrozumieć – nie umiem, ale właśnie taka sytuacja, postać, nieznane miejsce podpowiada mi kolory, kompozycję, podpowiada obraz, który pojawia się niemal jak sen, nie wiadomo dlaczego, po co, nie wiadomo czy coś wyjaśnia, gmatwa.
Lubię sny, ale nie szukam w nich sensów, symboli, nie wierzę, że coś przepowiadają, jestem raczej skłonny uznać, że mamy w sobie poprzez wędrówkę genów zapisane sny naszych przodków, traumatyczne ich doświadczenia, pożary, lęki, może także osoby, które oni znali, kochali, nienawidzili, a które poprzez sen wracają do mnie.
Sny Niczyje...
Nie śniłem tego co jest na tych obrazach, a jednak są one zapisem raczej snów niż realności; nie wydarzyło się niemal nic z tego, co na nich namalowałem, a jednak nie są też abstrakcją; wzięły się ze mnie, ale skąd tak naprawdę – nie wiem. Dlaczego je namalowałem, dlaczego właśnie takie, nie inne – też nie wiem. Dlaczego jedne bardziej mi się podobają, czuję je jakoś mocniej, inne mniej, chociaż akurat te wydają się lepiej namalowane, ciekawsze, otwierające ścieżki skojarzeń, z nich prowadzące ku jakimś metaforom – też nie wiem, ale czy trzeba to wiedzieć, rozumieć?... W końcu to tylko malarstwo, a malarstwo to najcichsza ze sztuk; gdy oglądamy obrazy nie odezwie się żaden dźwięk, gdy próbujemy je opowiedzieć słowami okazuje się, że nie ma co opowiadać, że na obrazie drzewa nad strumieniem, nasyp kolejowy, na nim pędzący pociąg, pod wiaduktem samochód, w pobliżu kobieta dotykająca nieokreślonego mężczyznę... Nic nie wynika z tego opisu, ale kiedy ktoś będzie patrzył na obraz, jego myśli, skojarzenia, odczucia barw, form, linii, stworzą obraz jakby od nowa, dopiszą fabułę, może coś podpowiedzą, przypomną, a może otworzą na coś – tego nie wiem, ale chciałbym, żeby tak było, żeby choćby jeden, dwa moje obrazy zostały w pamięci tych, którzy je oglądają, żeby poprzez nie ktoś czasem spojrzał na świat, na swoje myśli, minione chwile, albo żeby w przyszłości znalazłszy się gdzieś pomyślał: byłem już tu, widziałem coś podobnego, a gdzie... Nie musi pamiętać, ale niech tak będzie, to byłaby dla mnie największa nagroda, w końcu artyści tworzą mity, cała sztuka jest mitem, niczym konkretnym, realnym, ale światem zbudowanym ze złudzeń, marzeń, obrazów, które gdzieś się widziało, także ze snów, także z takich jak te, które zarejestrowałem na moich obrazach – ze snów, które nie były, które do nikogo nie należą – ze Snów Niczyich.

Zdzisław Domolewski, Marki, 2013
„SNY NICZYJE”, malarstwo, olej - wystawa autorska w Galerii Mareckiego Ośrodka Kultury
22.09.2013-20.10.2013

KILKA SŁÓW O SOBIE

Urodziłem się w Toruniu, tam spędziłem młodość i ukończyłem studia. W roku 1978, przypadkowo, zamieszkałem z żoną i dziećmi w Markach. Działo się to w okresie gnicia socjalistycznego systemu, które w Markach przybrało formę apokaliptyczną: łuny ognia i dymy nad dominującym wysypiskiem śmieci, do którego z Warszawy sunęły cuchnące pojazdy z wszelakiego rodzaju odpadami, papiery i folie roznoszone wiatrem po okolicach, szeleszczące na drzewach; worki z azbestem układane w pryzmę, otrzepywane z zawartości i służące dla celów domowych "szambiary" wylewające po okolicznych lasach zawartość; wałęsające się stada psów, zapchane, zdezelowane autobusy, pijacy ginący na przelotowej trasie.
Różne stany ducha, upadki, nadzieje i beznadzieja, których wtedy doświadczałem działy się w surrealistycznym groteskowym i ohydnym miejscu: szarość, bieda, stan wojenny, posępna jednostka Zomo w Pustelniku, wojsko strzegące wjazdu do Warszawy, nocne kolejki po węgiel, lewe interesiki węglarzy, handlarzy cementem, deskami i paliwem, drobne kradzieże i "załatwianie" wszystkiego. Sądziłem, że w tej scenerii nie zostanę długo. Byłem malarzem, absolwentem wyższej uczelni, autorem opublikowanej powieści, kilkunastu wydrukowanych w różnych pismach opowiadań, w wydawnictwach na druk czekały dwie kolejne książki, z telewizją podpisałem umowę na filmowy scenariusz, a znalazłem się w rzeczywistości, do której nie pasowałem.
Czas jednak, robił swoje. Poznawałem ludzi, ulice, domy. Na cmentarzu, pod daty z czasów wojen podpowiadały coś o historii tego Miasta. Żona pracowała w miejscowej szkole, do której zaczęły chodzić nasze dzieci. Tymczasowość stała się "wrastaniem" w to miejsce. Wkrótce w historycznym tle zaszły, budzące nadzieję, a przechodzące w rozczarowanie, polityczne zmiany. Dominujące obrazy szarości i biedy przecięły błyski nowych aut, pstrokatych szyldów, czerwone marynarki i złote precjoza ludzi, którzy z Fiatów przesiadali się do zachodnich wozów. Obserwowano samochodowe ucieczki młodocianych bandytów, po lasach tliły się wraki kradzionych samochodów, z okradanych domów ginęły nowe telewizory, sprzęty, rowery górskie, z garaży - nowe samochody. Snująca się wzdłuż ulic pajęczyna telefonicznych kabli usprawniała rozmowy w sprawie "haraczy". Elegantsze śmieci wyrzucane w lasach i przy drogach zaiskrzyły się kolorowym blichtrem dobrobytu. Na mareckim cmentarzu pojawiły się świeże groby młodych ludzi, zabijających się w trakcie gangsterskich rozliczeń i w samochodowych wypadkach. Jednak skręcając w boczne uliczki zaobserwować można było jak mieszkańcy Marek próbują tworzyć normalność: pojawiały się małe sklepiki, wymieniano okna, pokrycia dachów, za wymyślnymi ogrodzeniami powstawały ogródki z obowiązkowymi trawnikami, strzeżonymi często przez gipsowe nimfy, krasnale, czy łabędzie. Na cmentarzu, lastrykowe nagrobki zamieniano na nowe, z polerowanego kamienia, z nazwiskami i rytowanymi portretami zmarłych, które coraz częściej mogłem już rozpoznać. Taką formę przybrał czas nowy.
Dzisiaj, zamknięte wysypisko śmieci, po rekultywacji stało się enklawą ciszy zamieszkałą przez ptactwo i drobne zwierzęta. Puste łąki zamieniają się w osiedla nowych domów. Chaos ulic i ścieżek z wolna układa się w czytelną sieć, wzdłuż której stają latarnie. Marki zmieniają kształt. Wypełniają się nowymi domami rozrzucone wzdłuż przelotowej trasy przestrzenie. Niszczeją stare kamienice, zarastają stawy, giną cegły z pustych zabudowań starej fabryki. Kształt minionego świata odchodzi w przeszłość, znika jak kałuże, w których tylko odbijały się jakieś obrazy, i nic po nich nie zostaje.
Współczesna sztuka żyje pożerając kryteria, które ją samą wcześniej kształtowały. Zostawia coś podobnego do odcisków, czy autografów twórców uczestniczących w tym procesie, czytelnych tylko dla specjalistów, którzy są je w stanie rozpoznać, ale tak naprawdę - też nie interesujących się nimi. Nie pozostawia najmniejszej prawdy o czasie, w którym powstaje. Wymuszone, banalne skandale, prowokacje, czy sprzedawane w galeriach bibeloty do rezydencji współczesnych krezusów, w najmniejszym stopniu niczego nie przekazują. Co najwyżej, odnoszą się do wartości wirtualnego świata tworzonego przez media, zwłaszcza telewizję. To ten świat stał się niemal platońskim ideałem, podsuwanym gawiedzi przez ludzi, którzy z niego dostatnio żyją, w gruncie rzeczy, nim gardząc. Głośne, nachalne przedstawianie tego sztucznego tworu, jako świata jedynych wartości i sensów sprawia, że to świat realny zaczyna się wydawać światem platońskich cieni. W celach praktycznych korzysta z niego, zauważa, ale tak naprawdę - nie potrafi się go widzieć", by zobaczyć prawdę o jego kształcie, duchu, w konsekwencji - prawdę o sobie. Oduczeni zwykłego, najprostszego w swym sensie zdziwienia, zaskoczenia, radości, wzruszenia i naturalnych lęków, szeroko otwartymi oczami patrzą ludzie tylko na różne ekrany. Gdy wzrok pada na coś poza nimi - zachodzi mgłą - przestaje widzieć.
Sztuka zrezygnowała z tego, co kiedyś było jej domeną - z ujmowania rzeczywistości w plastyczną formę. Nie chodzi tu o realistyczne przedstawienie scen z życia, poszukiwanie malowniczych zakątków, ale o sztukę, która próbuje dać rzeczywistości sens plastycznej metafory, porządkującej widzenie. Poza sztuką nic tego dać nie może. A ona, rozkapryszona, przybrawszy formę niedostępnej damy prowokującej wulgarnością, godzi się zepchnąć do roli medialnego idola, który pójdzie na wszystko w zamian za pieniądze, sławę, i jeszcze raz - pieniądze. Ktoś taki może komuś zaoferować tyle tylko, ile bohaterowie skandalizujących programów telewizyjnych, czy seriali: zajmujący bełkot. Telewizyjny bełkot potrafi zrelatywizować, ośmieszyć, wykorzystać i odrzucić każdą głębszą prawdę. Bełkotanie sztuki czyni to ze światem ludzkiej wrażliwości. Gdy to się stanie, wpadamy w czeluść, która pozwala nam już tylko obijać się o coś, coś usłyszeć, poczuć między palcami, dostać czymś po oczach, nic poza tym, aż do śmierci.

Miejsca, w których żyjemy nas kształtują. Gdy spaceruję po okolicach, mijają mnie samochody, z autobusów spoglądają jakieś twarze, pod marketem, jak kolorowe owady gromadzą się skorupki aut. Wiatr niesie zapachy palarni kawy, wieczorami w kałużach odbijają się światła, odrealniając obrazy. Te okruchy wnikają do moich myśli, przez nie - do moich książkach, czasem podsuwają potrzebę zarejestrowania czegoś na płótnie. Obrazy widziane przechodzą przeze mnie, nakładając się na obrazy zobaczone gdzieś wcześniej, z czego powstają obrazy nowe, podobne do czegoś bliskim, a czasem - Dalekim Podobieństwem.
Obrazy, które przedstawiam namalowałem w Markach. Są one nieśmiałą próbą powiedzenia czegoś o tym, co widzę żyjąc w określonym miejscu, odnosząc się do problemów, które tu do mnie docierają. Malując jedne obrazy, rozmyślam o innych, myśląc o nich, zastanawiam się nad tym, co chciałbym napisać; chcąc coś napisać odczuwam potrzebę zobaczenia czegoś, niekiedy niewielkiego, jak błysk światłą w kałuży, czy reflektory sunących szosą aut. Myśli, obrazy, wspomnienia, wszystko się w nas odnajduje, układa, zarazem przypominając coś już dalekiego.
Odczytujemy rzeczywistość za pomocą podobieństw rzeczy, zdarzeń, twarzy. Spotykani ludzie przypominają nam innych poznanych, miejsca przypominają nam inne miejsca, słowa wydają się gdzieś już słyszane, melodie podobne są do innych.
Patrząc w lustro sami sobie przypominamy kogoś. Inni, patrząc na nas, odnajdują podobieństwo do kogoś. Gdy ktoś coś niezrozumiałego powie, lub pokaże, w pamięci szukamy czegoś, co byłoby do tego podobne, aby zrozumieć. Patrząc na chmury szukamy w nich znanych kształtów, kałuże układają się w twarze, ubieramy się podobnie do kogoś. Mówimy w sposób przypominający słowa kogoś innego. Te podobieństwa pomagają nam uporządkować świat i go zrozumieć. Jeżeli jednak na świat realny zaczniemy patrzeć tylko jak na świat dalekim podobieństwem przypominający świat nieistniejący - świat wirtualny, wykreowany przez media - życie zamienimy na jałową wegetację. Pomału już to się dzieje. Ludzie coraz mniej rozmawiają o sobie, coraz mniej siebie znają, wiedząc coraz więcej o problemach serialowych postaci, czy o życiu medialnych, zawodowych skandalistów. Wcześniej rzecz analogiczna wydarzyła się w sztuce. Bieg jej tzw. rozwoju doprowadził do miejsca, w którym następujące po sobie jej formy wynikają tylko z siebie, bez najmniejszego odniesienia do ducha czasu i formy świata realnego.
A w sztuce najbardziej tajemnicze jest to, że jednak ciągle powstaje.

Zdzisław Domolewski
Marki, 5 maja 2005
„DALEKIE PODOBIEŃSTWA I INNE OBRAZY” – malarstwo olej wystawa w Galerii Mareckiego Ośrodka Kultury
7.05.2005 – 17.07.2005

Dorobek literacki

Zdzisław Domolewski jest malarzem, który pisze; pisarzem, który maluje obrazy. Debiutował 1973 roku wierszem Poemat napisany nie na temat. Laureat wielu konkursów literackich. Wiersze, opowiadania, eseje ukazały się między innymi w Regionach, Więzi, Faktach, Nowym Wyrazie, Fantastyce. Opowiadania: Śruba, zamieszczone w zbiorze 27 opowiadań młodych pisarzy Wszystkie barwy tęczy (ISKRY Warszawa 1979), Spodnie w pejzażu - I nagroda w konkursie Pejzaże Wiejskie, zamieszczone w tomie Pejzaże wiejskie, Garnitury trumienne "FANTASTYKA" Nr3 Marzec i Nr4 Kwiecień, 2002. Za powieść Tunelem wiatru, niespokojnie (Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1978) otrzymał II nagrodę oraz specjalną nagrodę za udany debiut w konkursie otwartym LSW i Związku Literatów Polskich z okazji XXX-lecia LSW. Autor dickowskiej z ducha powieści Domek świeczki (Prószyński i S-ka 2000), powieści sensacyjno-obyczajowej "Lusia", wyróżnionej przez Zysk i S-ka Wydawnictwo w I edycji konkursu na powieść polską w 1997 roku. Autor prowokacyjnych nowel Masy kałowe (1999), wydanych pod pseudonimem Ernest Goretoofire. Jego powieść Chmurka pod stołem zdobyła I nagrodę w konkursie zorganizowanym przez Zysk i S-ka Wydawnictwo na najlepszą polską powieść w roku 2000. Nagrodę literacką Polskiej Sekcji IBBY - KSIĄŻKA ROKU 2003 - zdobyła powieść dla dzieci Zosia pleciona (Media Rodzina 2003), która również została uznana przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszą powieść dla dzieci w roku 2003.

18 VI 2005 odbyło się spotkanie autorskie Zdzisława Domolewskiego – malarza i pisarza oraz uroczyste zamknięcie wystawy. Fragmenty prozy czytała Edyta Jungowska.