Kiedyś chodziła tu ciuchcia
ospała powolna kaszląca
pełna ludzi w drodze do pracy i z powrotem
gwizdem torowała sobie drogę między domami
wagoniki próbował dogonić cień
mijających dni
Ciuchcia żelazko z duszą
do prasowania czasu
starannie równo każdego dnia
na całej trasie
zdarzały się kanty i zmarszczki
ale to kwestia estetyki i okoliczności
które bywały zmienne
Gdy powstawała na obrzeżach imperium
wielkie wiązano z nią nadzieje
i nie zawiodła
gwizd świst kłęby dymu
wiozła przyszłość
przędzy cegieł drewna żyta
ludzi
Wjazd w dwudziesty wiek
otwarta została brama do nowoczesności
do stolicy zaledwie parę przystanków
można było wyruszyć w świat
z kuferkiem przewiązanym sznurkiem
lub z tekturową walizką pełną marzeń
Ciuchcia przetrwała dwie wojny światowe
wojnę z bolszewikami i sanację
i kawałek rządów władzy ludowej
spadła z planów w piątej pięciolatce
tłumy na całej trasie żegnały
swojego Samowarka
Zamiast ciuchci kursują autobusy
przewożą pragnienia i troski
które są esencją egzystencji
przemijanych pokoleń –
w wąskim tunelu ulicy
migają światła na skrzyżowaniach
Przeszłość zostawia niewiele śladów
tory kolejki rozebrano
kłęby dymu rozwiał wiatr
W dymie gwiżdżącego parowozu
niejedna kryła się przepowiednia
o początku ale i o końcu świata
Na skwerze w centrum miasta stanął parowóz
Samowarkiem przez pasażerów zwany
gdy człapał i pędził przez jawę i sny
prawie przez osiemdziesiąt lat
stanął na bocznym torze
nie powiezie już żadnych gości
pomnik przeszłości
Będzie powoli rdzewieć
by nabrać muzealnej urody
nocami może ruszyć
ponad polami ponad lasami przez niebo
jak sanie świętego Mikołaja
by snuć dym pamięci
zbędny rozkład jazdy
Droga przez stacje wyobraźni
szerszej niż tory świata
w powietrznej orkiestrze wiatru
szumie drzew i trelach kosów
słowa melodie obrazy
ruch dalekobieżny
Pędząca czwórka koni
Chełmońskiego
majaczy gdzieś w dali
dźwięk janczarów przyzywa
biegną drogi
w kierunku dzieciństwa
Kawałek ziemi
z topolami wrastającymi w niebo
i starym psem w bramie
z daleka bieleją brzozy
jakby się obłok na trawie położył
Drogi przez środek życia
przychodzą i odchodzą
niewidzialne
śniły mi się gołębie – powiada ojciec
widziałam we śnie konie – mówi matka
a to ja byłam
z tomiku ,,Zabawki”
Wisło pamiętasz tę noc
powietrze zatrute oddechem
jak twoje wody
Słyszałaś krzyk bólu
krzyk zakneblowanych ust
który powracał echem
rozdzierając niebo nad Polską
W ramiona przyjęłaś ciało
chłodząc rany
obmyłaś je delikatnie
przed spoczynkiem
pluskiem niosąc pieśń żalu
W głębinie zachowałaś odbicie
twarzy morderców
gdy wypatrywali dna
Wisło pamiętaj tę noc
wołanie krwi Abla nad brzegiem
i oślepłe gwiazdy
gdy nagle dzwon Ojczyzny
psalmem uderzył
w okna
Wołanie szło przez ziemię
z tomiku ,,Wezwanie”
Obiecano mi wolność
od wszelkich bólów
ponad wytrzymałość człowieka
a tu wskazówka kompasu kręci się naokoło
Tyle opuszczonych miejsc
kłaniają się przydrożne topole w szalach obłoków
popiół i igliwie pamięci
niosę na butach
Zbieram sierpniowe gwiazdy
prosto w ramiona
i martwe jaskółki
z kruchą słomką w dziobie
Wyprzedaję pragnienia
za zapach rozkołysanych łąk
za las szeleszczący pod nogami
przecież za coś muszę żyć
W ogródku cisza się wsparła
o słoneczniki
i czeka
aż się przebudzą motyle
z tomiku ,,Co uczyniłeś z człowiekiem”
Jestem jak dzika kaczka
o pokaleczonych skrzydłach
taplająca się w błotnistym jeziorze
między trzcinami
nasłuchuję głosu fali
uderzającej o brzegi snów
uginam się pod ciężarem gwiazd
choć do nieba daleko
Samotność osacza serce
bezrozumny mięsień nie nadąża
toczyć życia
Tyle trudu by mieć rację
a każda szczyptą popiołu
gaśnie na twarzy
Wszystko zdarza się naprawdę
kropla na kamieniu przy drodze
jest zapowiedzią oceanu
z tomiku ,,Konie we mgle”
Drżą liny
naciągnięte do granic wytrzymałości
ludzie z zadartymi głowami pchają się i krzyczą
każdy predestynowany do występu
każdy może ćwiczyć na trapezie
chodzić po linie
żonglować
O sztuce cyrkowej prawie nie słychać
jak każda sztuka jest lekceważona
przed upadkiem ma chronić siatka
A siatki nie ma
liny drżą
Ciszej! Ciszej!
To wolność
nasza wolność skacze na trapezie
tańczy na linie poloneza
żongluje obietnicami posadami hasłami
staje dęba na koniu i drażni dzikie zwierzęta
Pod kopułą chmara wróbli
wygłodniałych nadzieją na pełne spichlerze
a na barierce otaczającej arenę
drzemią koty leciutko poruszając wąsami
Ludzie pchają się krzyczą tupią
śmieją się i szydzą z dyrektora
biorąc go za klauna
z tomiku ,,Wolność na trapezie”
Wymknęła się z kącików ust
gdzie przez dziesiątki lat mieszkała
kątem
Tak jak wychodzi się na spacer
na smycz wzięła wiersz
o snach na dnie dzwoneczka konwalii
Nie narzekała
kryła się w cieniu uśmiechu
i odpoczywała w zadumie warg
Gdy z chaosu myśli wystartowała rakieta
słowom przypinała skrzydełka
by mogły spokojnie zejść na ziemię
Wyszła a może porwał ją młody szpak
choć nie przypominała czereśni
albo któraś ze srok
choć nie błyszczała w słońcu
a może strącił ją wiatr
silne wiatry przedzierały się przez drzewa
w tym roku
Czyżby znalazła dom w wichrze
albo w kamieniu
albo w wilgotnej zieleni łąki
z uchem zajęczym pod głową
Może wiersz pociągnął ją w nieznane
poza konwalie borówki mech
poza płacz i śmiech
poza czekanie
Wymknęła się ale przecież może wrócić
jak pytania
na które nie ma dobrej odpowiedzi
Moja malutka nadzieja
z tomiku ,,Mamidła”
Koniec lat dwudziestych
na zdjęciu rodzina ojca
babcia w łowickim stroju
z dziadkiem i synami Leonem i Stanisławem
Na drugim zdjęciu rodzina mamy
dziadkowie otoczeni gromadką dzieci
malutka Leokadia w jasnej sukience
z falbankami
Domy wśród starych drzew
w perspektywie ogrody i pola
lato w pełni jeszcze przed żniwami
widać zwisające kłosy pszenicy
złociste choć zdjęcie czarno-białe
Powietrze ciężkie aromatem
dojrzewających owoców morw
można je czerpać spragnionymi dłońmi
i pić spokój
O czym rozmawiali przed chwilą
pozowanie do zdjęć było wówczas wydarzeniem
wszyscy w strojach wizytowych
nakrochmalone koszule sterczą uroczyście
Fotograf wnosił w życie niepokój
ustawiał zagadywał opowiadał o ptaszku
który miał zaraz wylecieć
a ptaki siedziały na morwach
i nie mogły się nadziwić
Niebo gładkie jasne i ciche
kopuła przykrywająca chwilę
tę na zdjęciu
Dziś nikogo z nich już nie ma
odchodzili powoli pojedynczo
niepostrzeżenie
nie ma też tamtych domów ani tamtych drzew
nie ma ogrodów
i niebo też chyba inne
Jeden dom rozebrano by pobudować nowy
na drugi piorun spadł po topoli
ten został odbudowany
drzewa nowe urosły
z tomiku ,,Jestem”
Jaskółka na linii wysokiego napięcia
czarny punkcik na prostej
punkt odniesienia
do pierzastej chmurki z kipiącego mleka
do słupa podpierającego kosmos
do ścieżki pod drutami
Punkt odniesienia
do zieleni pola warzyw
z ogryzioną przez zająca główką sałaty
i świeżym krecim kopczykiem
Jaskółka może się zmienić
w plus
w minus
w wektor
a wówczas zmieni się kierunek zainteresowania
odniesienie pozostanie
Jak obliczyć kąty złudzeń
w nieskończoności pragnień
jak ustalić przeciwprostokątną jutra
na której można byłoby się oprzeć
Jaskółka może za chwilę odfrunąć
lub przyleci gromadka innych i rozsiądą się na drucie
zmiana parametrów
jak wyznaczyć środek nadziei w przestrzeni
jak wykreślić wysokość widzenia błahych spraw
jak obliczyć długość okręgu
po którym biegnie myśl w kieracie niespełnień
Jaskółka punkt dnia
z tomiku ,,I jest pięknie”
Jasny prostokąt na uśpionym niebie
obraz z ćmami rozpłaszczonymi na szybie
gdy wpatrzone w żarówkę pod sufitem
całym swoim krótkim życiem
Kto zrozumie konieczność lotu do światła
do szczęścia czy na zatracenie
nie wiadomo czy ćma to rozróżnia
w swej namiętności
Okno to prostokąt nadziei
dla oślepionych światłem oczu
i tak lecą przed siebie
nie zważając na podmuchy wiatru
ani na pająka czyhającego przy ramie
Skrzydła szeroko rozpostarte
tkliwie nastroszone
zaczarowane
aż do rozstania ze swoim cieniem
Za szybą cały świat pragnień
aby się w nim zanurzyć
po koniuszki skrzydeł
na wieczność
Samotność lustrzanego odbicia
zanim okno zgaśnie niespełnieniem
Czy można ocalić ćmy
wygrać z przeznaczeniem
zanim pryśnie czar miłości
Czy można
z tomiku ,,Gdzie jest Izolda”
Poezja bosa w ciemnej opończy
ciągle w podróży
prawdopodobieństwo spotkania wysokie
Obojętnie mijana
na przezroczystych schodach milczenia
choć przestrzeń stawia opór
Dyskretna i cierpliwa
z motylem trzepoczącym na rzęsach
między jednym a drugim wybuchem liryzmu
Przyjechała Poezja
uśmiechnęła się na powitanie
i cichutko usiadła przy stoliku
kilka osób obecnych a nieobecnych
zajętych smartfonami
na kłębkach powietrza nawinięta cisza
na wierszowany szal
Spotkanie autorskie
takie małe święto
wiersze kolejno zaprezentowały się na wybiegu
i wróciły do tomiku
Ktoś strącił szklaneczkę ze stolika
i zbiła się
może to na szczęście dla Poezji
z tomiku ,,Dysonanse”
Wiatr przeze mnie wieje
czasem leciutki powiew
czasem huragan
rozwiewa kartki pamięci
i znowu mozolnie muszę je składać
Próbowałam wyprzedzić czas swój czas
może mi się nawet udawało
samotność była jednak znakiem trwania
na krawędzi wyobraźni
Nie wiem gdzie były moje anioły
gdy echo budziło pragnienia
uśpione w krzewach mirabelek
wystrojonych jak na wesele
Mijały dni mijały miesiące
spieszyłam się
z nieba spadały perseidy
a każda gwiazdka to jakaś myśl oświecająca życie
Szukałam odpowiedzi
odpowiedzi nie było
niekiedy coś mi się śniło
wszystko na opak
Zdawało mi się że powinnam być gdzie indziej
choć nie umiałam nazwać tego miejsca
nie mogłam go znaleźć na mapie
między Łowiczem a Rzymem
między Żoliborzem i Paryżem
nad brzegami heraklitejskiej rzeki
z tomiku ,,Pomiędzy”
Ruszają guślarze w noc
w naszych snach rozkładają materace
i poduszki z chmur
księżyc biorą w dłonie
i opowiadają i opowiadają
duby smalone
wiodąc na uroczyska
Nienasyceni pochwał i sukcesów
szukają ziemi obiecanej
przeżuwając minione zwycięstwa
palce nam kładą na powiekach
Zrywają owoce zanim dojrzeją
choć zielone gorzkie i cierpkie
owoce wszelkiej wiedzy
palce nam kładą na uszach
Nadzwyczajni w swoim samopoczuciu
w wyobrażeniach o sobie
układają życie nie tylko swoje
chcą położyć nam palec na języku
I zbierają zjawy przeszłości
które chcą się uprawdopodobnić
i zbierają mary wyobraźni
które chcą się urealnić
odprawiają swoje obrzędy
w tańcu swawoli
Słychać wierzbowe piszczałki
to diabły spieszą z pomocą
aby nie przedostała się do świadomości
żadna myśl rozsądku
z tomiku ,,Czarne łabędzie”
Zanim nadeszła wiosna
z kluczami ptaków wracających
z ciepłych krajów
przyszła wojna
z tysiącami ludzi uciekającymi w pośpiechu
do innych krajów
Przyszła wojna
ze spadającymi bombami na domy
szpitale szkoły muzea
na teatr w Mariupolu i monaster w Świętogórsku
niosąc śmierć cierpienie zgliszcza
taki zasiew na przyszłość
W Kijowie zakwitły bratki
bo wojna wojną ale kwiaty posadzić trzeba
niebieskie bratki
by trochę nieba ściągnąć na ziemię
by niebem wypełniły się oczy
Przyjdzie czas że odrośnie trawa
wykiełkują marzenia zabitych i ocalonych
jak rzeżucha na wielkanocnym stole
ludzie powrócą z obcych krajów
zakwitną kwiaty we wszystkich kolorach
znowu będzie można karmić gołębie
Mężczyźni powrócą
choć bohaterstwo jeszcze przed nimi
wyjście z ruin
i ponowne wejście w ruiny
szukanie śladów kruchego życia motyli
a na skrzyżowaniach alei żywych i poległych
czerwone światła
Wiosna na pewno nadejdzie